Posiadanie nowej pary szpilek zazwyczaj wiąże się z radością, satysfakcją
że znalazło się te jedyne – idealne i z poczuciem, że będzie się w nich
wyglądało po prostu bosko. Zapatrzone w ten cudowny kolor, fason i nadzwyczaj
idealny obcas, odpychamy od siebie myśli gdzieś w tył głowy, że przecież na
nasze miejskie chodniki nie nadają się one zanadto, że więcej niż dwie godziny
nie poleżą bez bólu na stopach, a i samo chodzenie w nich niekoniecznie nam
wychodzi. Moja połówka nie od dzisiaj zresztą dziwi się, że kompletnie nie
pojmuje w tym temacie kobiecego rozumowania. Bo skoro decydujemy się na ich
zakup, dlaczego nas piją, obcierają i sprawiają, że każda minuta w nich zmienia
nam minę na mniej szczęśliwą niż na początku. A my cóż... wmawiamy sobie, że
przecież się rozejdą, że po zimie stopy nie przyzwyczajone do tego rodzaju
obuwia, albo liczymy, że do następnego ich włożenia dotychczasowe katusze pójdą
w niepamięć.
I tak paradujemy w tych obcasach, teoretycznie wydłużając sobie nogi i
cierpimy w imię cudownego wyglądu.
Bluzka - BIKBOK (sh), Spódnica sh, Szpilki - Zara, torebka i okulary - Mohito, Pierścionek - Aldo, Bransoletka - Parfois
Chciałabym mieć taką figurę po urodzeniu dwójki dzieci :) bardzo pozytywnie
OdpowiedzUsuńZnam ten ból,ale czego się nie robi, żeby dobrze wyglądać;) Bardzo mi się tutaj podoba :) Obserwuję na bloglovin.
OdpowiedzUsuńświetna stylizacja!:)
OdpowiedzUsuń